Kiedy dwaj studenci jako pierwsi w Polsce uratowali w tramwaju przy pomocy defibrylatora kobietę przed zawałem, nie wiedzieli, że dzięki ich akcji zostanie wykryta zagrażająca jej życiu choroba. Gdy wczoraj odbierali gratulacje od rektora UJ, pani Danuta przechodziła właśnie w szpitalu operację ratującą jej życie.
Michał Cibor, student V roku medycyny, i Marcin
Waligóra z VI roku w blasku fleszy, otoczeni kamerami telewizyjnymi odebrali
listy gratulacyjne od prof. Wojciecha Nowaka, prorektora ds. Collegium Medicum
Uniwersytetu Jagiellońskiego. To nagroda za uratowanie życia 39-letniej
kobiecie. "Ratowanie ludzkiego zdrowia i życia jest podstawowym zadaniem i
obowiązkiem każdego lekarza. Pan wywiązał się z nich wzorowo już jako student.
Jesteśmy dumni z Pańskiej postawy, świadczącej o wrażliwości na drugiego
człowieka" - napisali w listach gratulacyjnych do Michała Cibora i Marcina
Waligóry rektor UJ prof. Karol Musioł i prof. Wojciech Nowak. - Treść
wręczanych wam dyplomów została przetłumaczona na łacinę i zarchiwizowana w
zbiorach UJ. A to oznacza, że została zapisana w historii uczelni. Jeśli ktoś
za sto czy dwieście lat sięgnie do kroniki 2010 roku, będzie mógł przeczytać i
o was - mówił z dumą prorektor Nowak. Michał i Marcin przez długi czas chcieli
zostać anonimowi, do tego stopnia, że rektor UJ wszczął nawet
"śledztwo", by ustalić ich dane.
Ale to nie koniec zasług studentów. Wczoraj okazało się, że gdyby nie tamto
zdarzenie, 39-letnia kobieta mogłaby w ogóle się nie dowiedzieć, jak bardzo
jest chora.
Pani Danuta, matka dwójki dzieci, pod koniec
października jechała tym samym tramwajem 51 co Marcin i Michał. Kobieta od paru
miesięcy miała problemy ze zdrowiem. Nie zdawała sobie jednak sprawy, jak
poważne.
Gdy tramwaj wjeżdżał do tunelu pod Galerią Krakowską, straciła przytomność. -
Zobaczyłem kobietę leżącą na podłodze i bezradnych ludzi wokoło - opowiada
Michał. Studenci nie tracą głowy, badają puls, decydują, że trzeba kobietę
reanimować. Z pomocą pasażerów wynoszą ją na zewnątrz. - Była sina na twarzy.
Uznaliśmy, że trzeba podłączyć AED, czyli automatyczny defibrylator, żeby
ustalić, jaki jest rytm serca - mówi Michał. By przywrócić oznaki życia,
studenci użyli defibrylatora z przystanku, jednego z 18 takich urządzeń
zamontowanych w publicznych miejscach na terenie miasta. Udało się. W tym
czasie przyjechała karetka, wysiadł z niej lekarz i kiedy usłyszał o użyciu
defibrylatora... zaczął obrzucać młodych ludzi wyzwiskami, twierdząc, że mogli
kobietę zabić. W ich obronie stanęli inni pasażerowie. - Cały czas
zastanawiałem się, czy wszystko zrobiliśmy jak należy, czy moja ocena sytuacji
nie była jednak błędna. W domu jeszcze raz przeczytałem zasady postępowania w
takiej sytuacji, by sprawdzić, czy czegoś nie przegapiłem - opowiadał nam
Michał.
Kiedy w "Gazecie" opisaliśmy historię, która rozegrała się na
przystanku, w wyjaśnienie sprawy zaangażował się prof. Janusz Andres, prezes
Polskiego Towarzystwa Anestezjologii i Intensywnej Terapii. AED rejestruje
wszystkie swoje akcje, dlatego profesor i rektor UJ zażądali z niego wydruków.
Potwierdziły one, że studenci postępowali zgodnie ze sztuką. Pogotowie dopiero
po tygodniu zreflektowało się i przeprosiło za zachowanie lekarza. Ale na tym,
jak dowiedzieliśmy się wczoraj, ta historia się nie skończyła.
Profesorowi Andresowi sprawa pacjentki nie dawała jednak dalej spokoju. -
Niepokoiły mnie zapisy EKG odczytane z defibrylatora. Tyle że nie mamy w naszym
kraju wystarczających doświadczeń, jak je interpretować. Wysłałem więc mailem
te zapisy do doktora Rogera White'a z Mayo Clinic w USA z prośbą o konsultację
- opowiada.
Mayo Clinic to zespół klinik, które od kilkunastu lat utrzymują się na samym
szczycie najlepszych ośrodków medycznych w USA. Dokumentacja medyczna z Krakowa
nieprzypadkowo trafiła też do doktora White'a. Od lat 80. jest on orędownikiem
instalowania urządzeń AED w USA. - Doprowadził do tego, że w policyjnych wozach
takie urządzenia to część standardowego wyposażenia. W sytuacjach podejrzenia
zatrzymania akcji serca na ratunek spieszy ten, kto ma do pacjenta najbliżej:
karetka albo właśnie policyjny radiowóz - tłumaczy Grzegorz Cebula, sekretarz
Polskiej Rady Resuscytacji. Amerykański specjalista wnikliwie przeanalizował
przysłane mu z Polski zapisy z defibrylatora. I doszedł do wniosku, że wskazują
na bardzo poważne schorzenie serca u 39-letniej krakowianki. - Zdaniem White'a
zapis EKG jest nieprawidłowy. Tej kobiecie w każdej chwili groziło
niebezpieczeństwo zatrzymania krążenia! - relacjonuje prof. Andres. Amerykański
specjalista zaalarmował polskich lekarzy, że natychmiast potrzebna jej operacja
wszczepienia rozrusznika kardiowertera-defibrylatora.
Operację przygotowano w trybie ekspresowym. Do tego stopnia, że choć pani
Danuta chciała przyjechać na wczorajszą uroczystość, by osobiście podziękować studentom
za ratunek, nie zgodził się na to jej lekarz. Uznał, że najważniejszy jest
teraz szybki zabieg, by nie powtórzyła się sytuacja z tramwaju.
Wczoraj pani Danucie lekarze ze Szpitala im. Jana Pawła II w Krakowie
wszczepili kardiowerter. Michał Cibor i Marcin Waligóra o wykryciu u niej
groźnej choroby i operacji dowiedzieli się, gdy odbierali gratulacje. -
Najbardziej nas cieszy, że usunięto schorzenie zagrażające jej życiu - nie
kryli radości w kuluarach.
Źródło: Gazeta Wyborcza Kraków